czwartek, 30 listopada 2017

Rozdział 7

Wolność. Mogłam ją odzyskać. Nigdy w życiu nie pragnęłam czegoś tak bardzo. Miałam odzyskać to, co tak brutalnie zostało mi odebrane.
Malfoy widząc, że nie mogę wydusić słowa, odezwał się pierwszy:
-Tak, Granger. Oferuje ci wolność, jeśli tego nie zepsujesz.
-Kłamiesz – odpysknęłam szybko i po chwili dodałam – nie wypuścisz mnie wolnej. Nawet jeśli być chciał.
-Mogę złożyć przysięgę.
-Ale jeśli cię złapią i przeszkodzą? Co wtedy?
-Wtedy to ja umrę.
-Zgoda. Ale mam jeden warunek.
-Warunek? Wiesz, że mógłbym cię zmusić? - powiedział to ze szczerą satysfakcją i uśmiechem na ustach – ale niech stracę. Mów.
-Odpowiesz mi na pytanie. Po co ci ten eliksir? O czym chcesz zapomnieć Malfoy?
Uśmiech momentalnie zszedł z jego ust, a twarz spoważniała.
-Po pierwsze to dwa pytania. Po drugie – mogę odpowiedzieć, ale przed samym wypiciem.
-Niech będzie – odpowiedziałam.
-Więc składamy przysięgę? - zapytał, wyciągając dłoń w moją stronę.
-Powiedzmy, że ci wierze.
-Jesteś naprawdę dziwna. Oferuję ci wolność Granger w zamian za eliksir i jestem gotowy złożyć przysięgę wieczystą. Przecież mogę cię oszukać.
-Chcesz mi oddać wolność tak? A jeśli ktoś cię przy tym złapie? Wiem, że nie zrobisz tego legalnie. Może nawet będziesz chciał mnie uwolnić, ale jeżeli ktoś cię powstrzyma? Wtedy umrzesz – opowiedziałam prawie na jednym wdechu. Nie chciałam przysięgi. Mogłam mieć tylko nadzieje.
-Nie rozumiem tego, ale niech ci będzie – odpowiedział obojętnie.
-Widocznie wielu rzeczy nie rozumiesz. Nie każdy chce nieść śmierć i – urwałam widząc reakcje Malfoya. Może przegięłam? Jego oczy nie mówiły nic. Ich kolor tworzył prawie szarą głębię, przepełnioną smutkiem i żalem. Głębie w której zaczęłam tonąć. Stop. O czym ja myślę? To tylko Malfoy.
-Widocznie nie – odpowiedział i wrócił do swojego pokoju.
Wróciłam na swoje miejsce, siadając przed kominkiem. Wpatrywałam się w tańczące płomienie. Kojarzyło mi się to z salonem głównym gryfonów gdzie często przesiadywałam z przyjaciółmi.
Przyjaciółmi, za którymi cholernie tęskniłam.
-Znasz składniki? - zapytałam po chwili, przerywając chwilę milczenia.
-A ty ich nie znasz?
-Znam, ale wolałabym mieć cały przepis opisany w księdze.
-Przyniosę ci ją później. Podaj składniki, a zobaczę czy znajdę coś w tej twierdzy – westchnął, unosząc wzrok do góry – Ile trwa zrobienie go?
-Około miesiąca.
-Około?
-Czasami trzeba poczekać, aż jagody z jemioły bardziej dojrzeją i dopiero wtedy dorzucić je do eliksiru. To jakiś tydzień więcej.
-Dobra, podaj listę składników Granger – wyminął mnie i poszedł do barku, na którym stały zdjęcia. Podniósł jakiś notes i pióro po czym wręczył mi je.
-Okej to będzie tak:
-2 krople wody z rzeki Lee
-2 gałązki waleriany
-4 jagody z jemioły
-3 krople jadu Akromantuli
-ropa z Czyrakobuulwy
-6 łez feniksa
-Na koniec będzie potrzebna kropla twojej krwi jako spożywającego eliksir.
-To najmniejszy problem. Coś jeszcze? - był zniecierpliwiony odkąd usłyszał, że ważenie eliksiru trwa miesiąc.
-Zestaw kociołków.
-To już wszystko?
-Tak – bez odpowiedzi ominął mnie i wrócił do swojej sypialni. Usiadłam na kanapie i mimo że nie dostałam na to pozwolenia byłam pewna, że Malfoy nic nie powie. Wzięłam głęboki wdech i schowałam twarz w dłoniach opartych o kolana.
Mimo starań łzy popłynęły z moich oczu, a ja po raz kolejny użalałam się nad sobą.
Jest wojna Hermiono. Wojna, na którą sama się pisałaś. Sytuacja, w jakiej się znajdujesz to tylko twoja wina. Nie obroniłaś się, więc ponosisz konsekwencje.
Przejechałam dłońmi po włosach, ściągając je do tyłu. Tak niewiele mi ich zostało.
Wypadały mi garściami. Kolejna fala łez przyszła bez uprzedzenia jednak ja na dziś miałam dość. Zsunęłam się z kanapy i na kolanach ominęłam ławę, zajmując miejsce przy kominku i prawie natychmiast zasnęłam. Kolejny raz spałam z mokrą twarzą i włosami poprzyklejanymi od łez do policzków.

Obudziło mnie pukanie do drzwi. Zaspana podniosłam się do pozycji siedzącej, kiedy z pokoju wybiegł Malfoy.
-Do mojego łóżka! - syknął przez zaciśnięte zęby. Minęło kilka sekund, zanim zrozumiałam znaczenie jego słów. Powoli się podniosłam i ruszyłam we wskazane miejsce – Raz! - warknął już nie co głośniej a ja praktycznie w biegu wpadłam do jego pokoju a pierwszym co rzuciło mi się w oczy to ogromne łoże z pięknym, zielonym baldachimem okalającym jego mocne drewniane ramy. Wsunęłam się pod pościel i z przerażeniem czekałam na Dracona. Mimo że byłam na jego łasce, czułam jakby to on był moim obrońcą.
Usłyszałam niewyraźne szepty dochodzące z salonu.
Zacisnęłam dłonie w pięści, czekając na nieproszonych gości.
Drzwi uchyliły się a do pokoju wszedł Malfoy razem ze swoim ojcem. Lucjusz zawsze budził we mnie najgorsze uczucia, a tym razem nie było inaczej. Wysoki i postawny mężczyzna, którego włosy w niemalże białym kolorze opadały na ramiona, patrzył na mnie z niemałym zaciekawieniem.
-Jest tu ojcze. Nie okłamałem cię – rzekł sucho Draco.
-Sypiasz ze szlamą w łóżku? – pogarda w głosie Lucjusza niemal wylewała się na mnie. Na szlamę którą gardził bardziej niż robakiem.
-To już moja sprawa. Z tego, co wiem też nimi nie gardzisz – opowiedział mu syn z nieukrywaną złością.
-To było tylko pytanie. Ubieraj się Draco, za 20 minut masz się stawić na dole. Czy to jasne?
-Oczywiście.
Lucjusz ominął swojego syna i wyszedł, głośno trzaskając drzwiami. Malfoy podszedł do mnie i widząc moje przerażenie, odezwał się jako pierwszy.
-Tu każdy z każdym sypia Granger. Nie uwierzyłby, gdybyś spała przed kominkiem – wyszeptał zaskakująco łagodnie – Zostań tu, nie wiem, kiedy wrócę ale mogę wrócić z ojcem – jego głos znów brzmiał ludzko. Pokiwałam mu głową na znak, że rozumiem. Wyszedł, zostawiając mnie całkiem samą. Usiadłam na brzegu łóżka i postawiłam bose stopy na zimnej podłodze. Wstałam i ruszyłam kilka kroków do przodu, by rozejrzeć się po pokoju. Był bardzo duży, a kolorystyka była taka sama jak w salonie. Znajdował się tu też kolejny duży kominek, w którym płonął ognień tym samym rzucając na pokój przyjemne, pomarańczowe światło. Obok niego stało wielkie biurko wykonane z ciemnego drewna. Tuż za nim stała myślodsiewnia, z której biło delikatne, białe światło. Obeszłam biurko i stanęłam tuż przed nią. Nie była zabezpieczona a gdzieś w niej widziałam wiele pływających wspomnień Dracona.
Nie mogłam się powstrzymać. Coś jakby niewidzialna siła ciągnęła mnie ku niej. Czułam jak powoli zanurzam się w przeszłości Malfoya.
Świat zawirował a ja wylądowałam w pokoju podobnym do tego, w którym obecnie się znajduję. Utrzymany był w podobnej kolorystyce jednak znajdowało się w nim więcej mebli. Usłyszałam zduszone krzyki więc obróciłam się w stronę ich źródła.
Drzwi otworzyły się z hukiem a do pokoju wpadł Lucjusz Malfoy szarpiący swego jedynego syna za ramię. Cisnął małym chłopcem przez cały pokój tak, że ten boleśnie upadł na podłogę.
-Tato, tato przepraszam – ledwo wydusił z siebie Draco zalewając się kolejną falą łez.
-To był tylko pies! Skoro nie umiesz zabić jakiegoś zwierzęcia, nigdy nie będziesz mężczyzną! - wykrzyczał Lucjusz, podchodząc do syna i wymierzając mu cios w policzek. Chłopiec przechylił się na ziemie i coraz bardziej zaniósł się szlochem.
Starszy Malfoy spojrzał na niego z pogardą i wyciągnął różdżkę.
-Może to cię czegoś nauczy! Crucio! - wrzasnął, a strumień czerwonego światła uderzył w dziecko. Mały Malfoy zaczął wić się z bólu i wrzeszczeć a świat znów zaczął nieprzyjemnie się wirować.
Zacisnęłam je i otworzyłam, kiedy byłam już na miejscu. Była to wielka jadalnia z bogato przyozdobionym stołem, na którym stało wiele potraw. Obok stał ogromny kominek. Dużo większy niż u Malfoya a obok niego dwa fotele, z czego jeden był zajęty. Podeszłam bliżej i dostrzegłam, że była to Narcyza Malfoy wraz ze swoim synem na kolanach.
-Ze swojej drogi zejdę, będę z toba. Dokądkolwiek pójdziesz, będę z tobą – nuciła swojemu synkowi gładząc go po czole.
-Kocham cię mamusiu – powiedział brzdąc jeszcze bardziej wtulając się w pierś matki.
-A mamusia kocha ciebie – opowiedziała kobieta.
-Co to ma znaczyć! - rozległ się krzyk, a ja niemal podskoczyłam ze strachu. Zaledwie metr od fotela stał znów Lucjusz. Zrobił kilka kroków do przodu i jednym ruchem ściągnął dziecko z kolan matki – to jest mężczyzna! - warknął do żony i wymierzył jej pierwszy cios.
-Nie! - wrzasnął mały Malfoy, próbując wyrwać się z uścisku ojca – zostaw mamusie!
Lucjusz spojrzał na swego syna i ruszył przed siebie, ciągnąc malca za sobą. Doszedł do wielkich schodów, pod którymi widniały drzwi. Otworzył je i wrzucił płaczącego malca.
Nagle poczułam czyjś dotyk i na chwilę zamarłam. Coś ciągnęło mnie do tyłu a Malfoy ze swoim ojcem zaczęli zamazywać się w jedną wielką plamę.
Mrugnęłam, a kiedy otworzyłam oczy ponownie znów byłam w sypialni a przede mną stał Draco. 

wtorek, 28 listopada 2017

Rozdział 6

Kolejne dni mijały mi tak samo. Co rano Malfoy budził mnie szturchnięciem i zostawiał ze śniadaniem. Później znikał na cały dzień, a ja przez większość czasu siedziałam przy kominku, zastanawiając się co dalej. Wieczorem wracał, a ja kąpałam się i wracałam na swoje miejsce.
Z nerwów czułam mdłości, a moja skóra robiła się coraz bledsza. Moje ciało mimo dostarczanego jedzenia słabło. Może to przez stres. Przez strach o najbliższych. Od kilku tygodni nie miałam pojęcia co dzieje się z moimi przyjaciółmi i rodziną. Mogłam być pewna tylko jednego. Harry żył. Gdyby było inaczej, już dawno bym się o tym dowiedziała.
Tęskniłam za Ronem. Za jego próbami zwrócenia mojej uwagi. Dlaczego nie dałam mu szansy? Dlaczego go odtrąciłam? Kochałam go, kochałam go całym sercem. Może to jednak była miłość.
A Ginny? Czy ona żyje? Czy tęskni za mną tak samo, jak ja za nią? Tak bardzo chciałabym usłyszeć jej śmiech. Chciałabym, żeby Pani Wesley znów pogładziła mnie po włosach, a jej mąż pocieszał nas wszystkich jak to miał w zwyczaju.
Trwałam tak w zawieszeniu przez kilka dni, aż wreszcie zdecydowałam się wstać.
Tym razem Malfoy jeszcze spał, kiedy odważyłam się odejść od swojego kominka.
Podparłam się o ścianę i podciągnęłam do góry. Oparłam się plecami o ścianę, starając się opanować drżenie nóg.
Wzięłam głęboki oddech i powoli ruszyłam przed siebie. Schodząc bosymi stopami z dywanu, poczułam nieprzyjemny chłód. Moje ciało przeszedł dreszcz.
Było mi zimno a jednym co miałam na sobie była koszula Malfoya, która przez spanie przy kominku nie była już biała a szara.
Pierwszym meblem, do którego podeszłam była biblioteczka. Nie było tam nic niesamowitego. Same klasyki i stare podręczniki z Hogwartu.
Wyciągnęłam Wybitne postacie świata magi naszych czasów i otworzyłam na przypadkowej stronie. Do mojego nosa doleciał zapach starego pergaminu, a palce poczuły szorstkość. Na stronie, którą miałam przed twarzą widniała postać Gilderoya Lockharta. Zamknęłam książę i spojrzałam na okładkę z tyłu. Było to wydanie z 1989 roku. Po co Malfoyowi takie stare książki?
Odłożyłam podręcznik i wróciłam do oglądania pokoju.
Podeszłam do barku na którym obok alkoholi stało kilka zdjęć.
Większość z nich była z Hogwartu. Jedno wspólne zdjęcie drużyny quidditcha. Darco z Zabinim i Nottem. Na jednym ze zdjęć Malfoy stał z matką a na kolejnym z matką i ojcem. Gdyby nie to kolor włosów nikt nie pomyślałby, że to rodzina. Żadnego uśmiechu, dotyku ani czułości. Wszyscy troje po prostu patrzyli się na Hermionę mrugając powoli.
-Znalazłaś coś ciekawego? - rozległ się głos Malfoya a ja natychmiast odwróciłam się w jego stronę.
-Ja..Ja... - próbowała odpowiedzieć, lecz głos uwiązł mi w gardle, kiedy zobaczyłam, że Malfoy zmierza w moją stronę.
-Szperasz w moich rzeczach – powiedział, stając naprzeciwko mnie.
-Leżało na wierzchu, więc teoretycznie nie szperałam – spuściłam pokornie głowę.
Nie chciałam zostać pobita ani zgwałcona. Skoro chce przeżyć to muszę się dostosować.
Po chwili podniosłam wzrok i bardzo się zdziwiłam. Malfoy się uśmiechał.
-Teoretycznie masz racje – ku mojemu jeszcze większemu zdziwieniu jego głos wreszcie brzmiał normalnie. Nie warczał na mnie, tylko odpowiadał – nie ukarzę cię, ale potrzebuje twojej pomocy.
-Mojej pomocy? Ale w czym? - nie wiedziałam czego Draco Malfoy może chcieć od szlamy.
-Powiedzmy, że w tej dziedzinie masz większą wiedzę ode mnie. Chce, żebyś uwarzyła mi eliksir zapomnienia.
-Co? Przecież to cholernie trudny eliksir! Wystarczy, że raz się pomylę, a możesz od niego postradać zmysły, a nie utracić jedno wspomnienie!
-Z góry zakładasz, że eliksir jest dla mnie? - zapytał zaciekawiony, unosząc brew do góry.
-Tak – burknęłam zażenowana swoją poprzednią odpowiedzią – czemu Snape nie może tego zrobić?
-Bo to twoje zadanie.
-Ale ja nie potrafię – musiałam się przyznać. Mimo wszystko nie chciałam zabić Malfoya – przecież mogę cię nawet zabić!
-Tu akurat korzyść dla ciebie.
-Poza tym jest tyle składników! Nie mam tu swoich ksiąg! - powiedziałam zmartwiona.
-Za zawsze pozostaniesz Gryfonką Granger. Mimo sytuacji w której jesteś, martwisz się o składniki i książki.
-Może cię zdziwię Malfoy, ale ja nie chce cię zabić. Nie jestem mordercą w przeciwieństwie do ciebie.
-Jesteś żywym dowodem na to, że jednak nie jestem – uśmiechnął się bezczelnie.
-Twój pan kazał ci utrzymać mnie przy życiu.
-Pięć punktów dla Gryffindoru – zażartował. Nie wiedziałam, że ma poczucie humoru – uwarzysz go czy nie?
-Boje się, że coś spieprzę. Po co w ogóle pytasz mnie o zgodę? Możesz mnie zaczarować i tyle.
-Myślę, że to nie będzie potrzebne – zrobił krótką przerwę – a jedyne czego powinnaś się bać Granger to ja.
Mówiąc to, wyminął mnie i wyszedł z pokoju, zostawiając sam na sam z plączącymi się myślami.

Wróciłam do kominka przy którym spędziłam resztę dnia. Nie miałam ochoty na kolejną reprymendę od Malfoya który wrócił wieczorem i po kąpieli jak zwykle zaszył się w swoim pokoju. Położyłam się naprzeciw ognia który przyjemnie rozgrzewał moje ciało i próbowałam zasnąć, kiedy usłyszałam, że drzwi od sypialni ślizgona cicho się otwierają. Podniosłam się do pozycji klęczącej zaciekawiona wyjściem Malfoya. Kolejny raz mu się przyjrzałam. Był wysoki i chudy, przy czym wydawał się dobrze zbudowany. Włosy miał potargane i niechlujnie opadające na bladną i bardzo chudą twarz. Chciałam go winić, chciałam go zabić tym eliksirem, ale nie mogłam. Patrząc w jego oczy, widziałam tyle smutku i zimna. Może to był Malfoy a mimo to było mi go szkoda. Nie było syndrom sztokholmski, lecz mimo wszystko wiedziałam, że nie robi tego dobrowolnie. Został zmuszony jak pewnie większość śmierciożerców w moim wieku. Mimo całej mojej nienawiści do niego czułam też żal i smutek. Wiedziałam, że był złym człowiekiem co zresztą było niepodważalne, ale jednak było mi go szkoda. Nie miał normalnej rodziny i dzieciństwa. Nie znałam jego matki za to świetnie wiedziałam jaki jest Lucjusz. Był tchórzem oddanym na sługę Voldemortowi. Przekazał Draconowi wszystkie złe wzorce i budował w nim nienawiść od najmłodszych.
Podszedł do mnie, siadając na kanapie naprzeciwko.
-Zastanowiłaś się co do eliksiru Granger?
-Mogę go uwarzyć, ale to naprawdę ciężkie – bałam się. Nie chciałam być mordercą — Jeśli coś pójdzie nie tak zabijesz mnie?
-Nie – odpowiedział spokojnym tonem – Jeśli zrobisz to dobrze oddam ci wolność.

czwartek, 23 listopada 2017

Rozdział 5

Szłam za Malfoyem przez ciemne korytarze nie zwracając na nic uwagi. Szlama jest twoja. Słowa Voldemorta rozbrzmiewały mi w głowie. Nie mogłam w to uwierzyć. To wszystko nie tak miało się skończyć. Zostałam rzucona śmierciożercy na pożarcie.
Draco nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi. Widział, jak bardzo przerażona jestem i że ucieczka i walka to ostanie rzeczy, jakie bym teraz zrobiła.
Stanęliśmy przed wielkimi drewnianymi drzwiami wykonanymi z ciemnego drewna. Na samym środku wisiała srebrna kołatka w kształcie węża. Blondyn wyjął z kieszeni klucz i mocnym pchnięciem otworzył drzwi. Wszedł do środka i obrócił się w moją stronę. Znów mnie zmroziło. Jego lodowate oczy mówiły, że nic dobrego mnie tu nie spotka, a on sam z całych sił będzie próbował jak najbardziej uprzykrzyć mi czas. Przecież muszę być żywa. Czarny Pan nie sprecyzował, w jakim stanie mam być. Mógł ze mną zrobić wszystko. Mógł bić, gwałcić i torturować. Mógł upokarzać mnie na wszystkie sposoby, a ja nie mogłam się bronić.
Dalej stałam jak wryta, nie mogąc wykonać żadnego kroku. Strach paraliżował moje ciało. Nie sądziłam, że jestem aż takim tchórzem. Bez Rona i Harrego byłam nikim. Byłam tylko zaszczutą szlamą.
-Mogłabyś się pospieszyć? Czy może mam cię zmusić, żebyś tu weszła – odezwał się wreszcie Draco. Jego głos nie zdradzał nic. Nie słyszałam zdenerwowania, a w jego oczach nie widziałam chęci mordu. Nieśmiało zrobiłam krok do przodu i wymijając go, weszłam do dużego pokoju.
Było w nim dość ciemno, ale mogłam zauważyć, że ściany są do połowy wykonane z drewna podobnego koloru do drzwi. Druga połowa była obita zielonym materiałem.
Na wprost drzwi zbudowany był ogromny kamienny kominek a naprzeciwko niego stała kanapa, dwa fotele i duża ława.
Malfoy zamknął za mną drzwi i zapieczętował zaklęciem. Ominął mnie powoli, ściągając swoją czarną marynarkę, którą rzucił niechlujnie na kanapę.
Dałam krok naprzód i poczułam ciepło pod stopami. Stałam na ozdobnym dywanie, który wreszcie ogrzewał moje zmarznięte stopy.
Draco przeszedł przez pokój, a ja odwróciłam za nim swoje spojrzenie. Obok drzwi stała biblioteczka a obok niej szafka, z której wyjął szklankę i whisky, którą wypełnił szkło.
Wypił wszystko duszkiem i podszedł do mnie.
-Słuchaj Granger, naprawdę nie chcę mi się tu z tobą użerać. Nie przeszkadzaj mi, a ja nie będę musiał cię karać. Nie wychodzisz z tego pokoju i nie odzywasz się do mnie. Śpisz na dywanie przed kominkiem. Tam – wskazał palcem kolejne drzwi w rogu pokoju – jest łazienka a tam – znów wyciągnął palec, który tym razem wskazywał kolejne drzwi – jest mój pokój. Jeżeli kiedykolwiek tam wejdziesz, zabiję cię. Masz być posłuszna. A teraz idź i zmyj z siebie ten paskudny smród. Czuć, że spędziłaś w lochach dwa tygodnie. Poczekaj tu chwilę – odwrócił się i wszedł do swojego pokoju.
Dwa tygodnie. Siedziałam w klatce przez dwa tygodnie. Nie mogłam w to uwierzyć. Czas leci niesamowicie, kiedy tak naprawdę nic nie robisz.
-Masz Granger – rzucił czymś we mnie i wychodząc ze swojej sypialni, dodał – i wyrzuć te śmierdzące szmaty. Widać na kilometr jak ociekają szlamem.

Łazienka była ogromna. W całości wykonana była z białego marmuru jak zresztą prawie wszystko, co tu widziałam. W rogu stała ogromna wanna z bogato zdobionym kranem a naprzeciwko niej umywalka z dużym lustrem. Kawałek dalej stała toaleta. Toaleta. Toaleta, a nie dziura w ziemi. Nie byłam już zwierzęciem.
Nigdy nie sądziłam, że aż tak ucieszę się z korzystania z kibelka.

Odkręciłam kran, a woda z głośnym pluskiem zaczęła wypełniać wannę. Zrzuciłam z siebie ciuchy i pospiesznie weszłam do gorącej wody. Przez chwilę czułam, jakby w moje wyziębione ciało wbijały się setki igieł, ale ból po chwili przeszedłby zamienić się w cudowną ulgę. Ulgę, której tak dawno nie czułam. Wreszcie czułam ciepło. Nie byłam jak nieposłuszne zwierzę – ukarane i zamknięte w budzie. Znów, chociaż przez chwilę mogłam poczuć jak to jest być człowiekiem.
Spędziłam tam dosłownie chwilę. Bałam się, że ktoś do mnie wejdzie. Wyszłam z wanny i podeszłam do rzeczy, które rzucił mi Malfoy. Biała, powycierana koszula i tyle. Czy on planował mnie skrzywdzić? Czemu nie dał mi żadnej bielizny? To przecież jasne. Czego się spodziewałaś Hermiono? Że Malfoy po prostu cię tu zamknie i pozwoli robić co chcesz? To pieprzony śmierciożerca który torturuje, gwałci i morduje bez żadnych wyrzutów sumienia. Mimo wszystko miałam chodź odrobinę nadziei, że mnie nie skrzywdzi. Chciałam, żeby poprostu mnie zabił, a nie bawił jak kot polujący na swoją ofiare. Nie miałam siły na kolejną walkę.
Szybko narzuciłam na siebie prezent od mojego oprawcy, a kątem oka przyuważyłam moje rzeczy zmięte na podłodze. Zgarnęłam majtki, które przeprałam i mokre założyłam na siebie. Nie chciałam stawać przed Malfoyem aż tak obnażona.
Podeszłam do lustra i spojrzałam na swoje odbicie. Wyglądałam żałośnie. Byłam chuda, a moja skóra była bardzo blada. Ręce trzęsły mi się z nerwów, a mokre włosy spływały równo na plecy. Gdy brałam oddech mogłam policzyć wszystkie swoje żebra.
Wzięłam głęboki wdech i chociaż w małym stopniu próbowałam się uspokoić. Trzęsłam się jak galareta. Co się z tobą stało Hermiono? Kiedy uleciał z ciebie duch Gryffindoru? Gdzie twoja odwaga? Odeszła razem z moimi przyjaciółmi.
Nacisnęłam na klamkę i wróciłam do pokoju, w którym już czekał na mnie Malfoy.
-Zapomniałem dodać, że okna się nie otwierają, a jeżeli jakiś przedmiot poleci w moją stronę to osobiście zadbam, żeby to sama ciotka Bellatrix cię torturowała – po tych słowach na jego twarzy pojawił się uśmiech. Świetnie się bawił moim kosztem – Zrozumiałaś?
Pokiwałam głową. Malfoy podszedł do mnie i z całej siły ścisnął moją rękę.
-Pytam się, czy zrozumiałaś?! - rzucił głośniej niż dotychczas.
-T.. Tak – wyjąkałam ledwo co.
-Wiesz, naprawdę nie sądziłem, że jesteś aż tak głupia, żeby dać się złapać. Podpisałaś na siebie wyrok – puścił mnie a miejsce, w którym zacisnął swoją dłoń zaczęło boleśnie pulsować – No cóż, widać, że w niczym nie dorównujesz prawdziwym czarodziejem. Idź spać. O 10 wychodzę na śniadanie, więc ty też wtedy wstajesz.
Odwrócił się i znów zamknął się w swoim pokoju. Stałam jeszcze chwilę wpatrując się w drzwi, które przed chwilą się zatrzasnęły i ułożyłam się na dywanie. Kominek dawał mi przyjemne ciepło, chociaż plecy odmawiały kolejnej nocy na twardej posadzce. Tym razem zasnęłam szybko. Pierwszy raz od dwóch tygodni spałam w cieple i nie zamierzałam tego zmarnować.

Spałam dobrze. Mimo całego strachu i nerwów z poprzedniego dnia odleciałam snem daleko stąd. Obudziło mnie szturchnięcie.
-Wstawaj Granger – burknął Malfoy.
Szybko podniosłam się z ziemi i stanęłam naprzeciw niego.
-Nie będzie mnie dziś więc zajmij się czymś.
-Co mam robić? - zapytałam niepewnie.
-Nie wiem, nie obchodzi mnie to. Tu – wskazał palcem na ławę – masz śniadanie.
-Ja.. Ja dziękuję – opowiedziałam drżącym głosem. Blondyn bez słowa wyminął mnie, zostawiając samą sobie.

poniedziałek, 20 listopada 2017

Rozdział 4

Obudziło mnie zimno. Próbowałam podnieść powieki, lecz niestety bezskutecznie. Rozłożyłam ręce na boki i wyczułam zimną, kamienną podłogę. Wzięłam kilka głębokich wdechów. Próbowałam przełknąć ślinę, lecz moje gardło palił ognień. Uchyliłam powieki, jednak dalej nic nie widziałam. Czy to zaklęcie oślepiające, czy w pokoju jest tak ciemno?
Podniosłam się do pozycji siedzącej, krzyżując ramiona na piersi. Poczułam, że jestem prawie naga a na sobie mam tylko cienką, porwaną koszulkę i majtki.
Moje oczy powoli przyzwyczajały się do ciemności. Byłam zamknięta w malutkim pokoju. Nie było tu nic oprócz wielkich drzwi i dziury w podłodze.
Przeczołgałam się do ściany i podciągnęłam do góry.
-Harry! Ron! - próbowałam krzyknąć, lecz moje gardło odmawiało mi posłuszeństwa. Tak bardzo chciałam pić. Nigdy w życiu nie pragnęłam tak zwykłej szklanki wody. Mocno przełknęłam ślinę i spróbowałam jeszcze raz – Harry! Ron! - tym razem wyszło mi głośniej.
Usłyszałam, jak coś przesuwa się za ścianą. Upadłam na ziemię i skuliłam się w koncie, naciągając na siebie szmatę, w którą byłam ubrana. Próbowałam jakkolwiek się zakryć niestety bezskutecznie. Siedziałam tam prawie naga i niezdolna do jakiekolwiek obrony. Co chcą ze mną zrobić? Czy to właśnie tak umrę i nikt nigdy nie dowie się, jak zginęła Hermiona Granger, a moi przyjaciele nigdy nie odwiedzą mojego grobu? Jeżeli to miał być mój koniec, to chciałam, żeby nadszedł jak najszybciej.
Ktoś podszedł pod drzwi i przez chwilę szamotał się z zamkiem. Po chwili drzwi puściły i uchyliły się, głośno skrzypiąc. Do pokoju wszedł wysoki mężczyzna. Tylko tyle mogłam wywnioskować, ponieważ w celi panowała wszechogarniająca ciemność do kótrej moje oczy jeszcze nie przywykły. Szybko zbliżył się do mnie a mi udało się dojrzeć jego twarz. To Gregory Goyle. Kucnął przy mnie, złapał za ramiona i mocno podciągnął do góry. Czułam ogromny ból. Jakby moje ciało nie należało do mnie. Nie mogłam ustac na nogach więc cały czas mnie podtrzymywał.
Przez kilka sekund wpatrywał się w moją twarz. Jedną dłonią zwolnił uścisk, po czym z całej siły uderzył mnie w twarz. Upadłam na kolana, kryjąc głowę w dłoniach i kuląc się w swoim koncie.
Oni mnie zabiją – pomyślałam. Pewnie to samo stało się już z Harrym i Ronem.
-Jeszcze jeden krzyk a gorzko tego pożałujesz szlamo – wysyczał Goyle po czym na mnie napluł i wyszedł. Czułam się jak śmieć. Jak zwykła szmata.
Próbowałam uporządkować w głowie ostatnie wydarzenia. Pociąg i śmierciożercy. Przybył zakon. No tak. Czyli Harry i Ron żyją. Całe szczęście.

Starałam się wytrzymać jak najdłużej, ale nie dawałam już rady. Modliłam się, żeby ktoś po mnie przyszedł. Żeby moi przyjaciele mnie uratowali. Nie doczekałam się.
Musiałam to zrobić. Musiałam załatwić się do dziury w ziemi. Udało im się. Upodlili mnie i sprowadzili do roli zwierzęcia.
Znów skuliłam się w rogu i z zamkniętymi oczami czekałam na ratunek.
Ratunek, który nie przyszedł.

Nie wiem, czy minęły dni, czy godziny. Leżałam w swoim koncie i egzystowałam. Nikt nie zakłócał mi spokoju poza jednym śmierciożercą, który przyniósł mi wiadro z wodą.
Było mi zimno, a na moim ciele widniało wiele siniaków, które w większości powstały przez leżenie na twardej posadzce. Byłam już na skraju wytrzymałości. Jedyne czynności, które wykonywałam to picie wody i załatwianie do dziury.
Byłam jak zaszczuty pies, zamknięty w swojej budzie, który wiernie czekał na pomoc.
Usłyszałam szelest przy drzwiach. Ktoś znowu mocował się z zamkiem. Znów najbardziej jak się dało, skuliłam się w koncie i próbowałam zasłonić swoje ciało.
Drzwi ustąpiły/ a do środka wszedł Draco Malfoy.
Zrobił kilka kroków i zatrzymał się kawałek ode mnie.
Przerażał mnie. Był bardzo wysoki i chudy a jego twarz była bardzo blada. Włosy jak zwykle miał idealnie ułożone a czarny garnitur bardzo go postarzał. Nie wyglądał jak nastolatek, a raczej zmęczony życiem starzec.
-Wstawaj Granger – rzucił oschle.
Sparaliżował mnie strach. Nie byłam w stanie wziąć głębokiego wdechu, a moje ciało zaczęło drżeć.
-No wstawaj! Nie mam zamiaru gnić w jednej celi ze szlamą — wysyczał.
Powoli, z trudem podniosłam się z ziemi i spojrzałam na Malfoya.
-Idziemy – powiedział po czym stanął za mną i boleśnie wbił mi różdżkę w plecy.
Ruszyłam przed siebie powolnym krokiem, słaniając się na nogach. Tylko na tyle pozwalało mi moje wycieńczone ciało. Mijałam cele i wyszłam na długi korytarz, który oświetlały małe naścienne lampy. Mieli tu wiele cel, chodź z żadnej nie wydobywał się żadden dźwięk.
Największą trudność sprawiło mi wchodzenie po schodach, a sprawę pogarszał Malfoy ktory dalej wbijał mi różdżkę w plecy.
Moje gołe stopy, Przystanęłam by wziąć wdech i złapałam się złotej poręczy, która na dole schodów zaczynała się od wielkiego, rzeźbionego smoka.

Malfoy wprowadził mnie do wielkiej sali, na której środku stał ogromny stół. Miejsca po bokach zajmowali śmierciożercy, a na samym szczycie siedział ich władca – sam Voldemort a u jego boku wiernie tkwiła Nagini. Obok niego siedziała Bellatrix, wpatrując się w każdy jego ruch. Poznałam też kilka osób ze szkoły, głównie ślizgonów. Widziałam Zabiniego Blaisa a obok niego siedział Nott. Gdzieś po bokach dostrzegłam jeszcze Crabba i Goyla. Widziałam też siostry Greengrass – Dafnę i Astorię a obok nich siedziała Pansy Parkinson. Czy Voldemort tworzy swoją armię z tak młodych osób?
Pomieszczenie, w którym się znajdowałam było ogromne. Wielkie kolumny podtrzymywały sklepienie w dachu, z którego zwisał ogromny żyrandol.
Podłoga prawdopodobnie również była z marmuru, który na środku sali układał się w okrąg a w niego wpisana była gwiazda. Wszystkie okna były zasłoniętę, więc nie mogłam zidentyfikować pory dnia.
Draco pokłonił się i nie spoglądając na mnie, zajął miejsce obok swego ojca i matki.
Czarny Pan wstał i mijając wszystkich podszedł bliżej.
-Ah kogo my tu mamy! Przyjaciółka Pottera! - śmierciożercy zawyli a ja próbowałam jak najbardziej zasłonić moje ciało. Widziałam ich obrzydliwe spojrzenia
– Gdzie twój przyjaciel ty brudna dziewucho? - jego usta przybrały kształt upiornego uśmiechu.
Nie odpowiedziałam. Nie byłam w stanie. Opuściłam wzrok.
-Najchętniej oddałbym cię Belli już teraz, ale bardziej przydasz mi się żywa – podszedł do mnie jeszcze kawałek, po czym odwrócił się do swoich przyjaciół – podejdzie tu moi drodzy!
Wszyscy śmierciożercy wstali i ruszyli w moją stronę, formując wokół mnie koło.
-Szlama musi żyć! Kto ją weźmie!?
Pierwszy wyrwał się Greyback. Naszły mnie mdłości. Pieprzony wilkołak. Później odezwał się jeszcze kilku nieznanych przeze mnie śmierciożerców.
-Moi drodzy, mówiłem, że szlama musi żyć – uśmiechnął się i obrócił dokładnie lustrując swoich popleczników – Może ty Zabini?
-Panie, mam już niewolnicę a poza tym często jestem na misjach.
Moje serce przestało bić. Niewolnica? Miałam zostać niewolnicą śmierciożercy?
-Ah jasne, to zrozumiałe. W takim razie wybiorę za was – podniósł różdżkę na wysokość swojej twarzy i znów przyjrzał się każdemu uważnie – Draco, szlama jest twoja! - wszyscy dookoła mnie zaczęli wyć, a ja wiedziałam, że mój koniec nadejdzie niebawem.

Rozdział 3

Dni, które zostały do końca wakacji mijały zaskakująco szybko. Harry zakopał się w swoim pokoju a Ron chodził za mną nie krok w krok. Bałam się, że zbierze się na odwagę i podejmie nasz temat. Tak bardzo nie chciałam go zranić, ale wiedziałam, że nie chcę z nim być. Każdy oczekiwał, że to właśnie ze mną się zwiąże. Nie chciałam tego. Kochałam go całym sercem, lecz wizja w związku z nim przerażała mnie. Mimo wielu namową Ginny musiałam odmówić. Tylko ona wiedziała co tak naprawdę myślę i co czuje. Działało to też w drugą stronę. Mówiła mi jak bardzo tęskni za starym Harrym. Tym który nie chodził cały czas strapiony i można było porozmawiać z nim o czymś innym niż tylko Voldemorcie i horkruksach. Jednak nie można było winić go za wszystko. Czuł ogromną presję. Harry Potter nasz wybawca! Wszyscy na niego liczyli a szczerze mówiąc byliśmy w dupie ze wszystkim. Nie mieliśmy nic a informacje, które udało nam się zdobyć w niczym nie pomagały.

Podczas tych kilku dni zdążyłam zaznajomić się z tegorocznymi książkami. W Norze panował względny spokój. Względy, ponieważ tu nigdy nie było spokojnie. Fred i George wrócili na te kilka dni pozostawiając biznes Percyemu.
Ktoś zastukał w moje drzwi.
-Proszę! - krzyknęłam.
Drzwi otworzyły się z lekkim skrzypnięciem a do mojego pokoju weszła Ginny. Usiadła na łóżku, wzięła głęboki wdech i odezwała się:
-Hermiono, kiedy ostatnio rozmawiałaś z Harrym?
-Dziś – odpowiedziałam.
-A kiedy rozmawiałaś z nim o czymś innym niż Voldemorcie?
Na chwilę mnie zamurowało i myślami próbowałam odnaleźć wspomnienie z takiej rozmowy. Niestety było bardzo odległe. Ginny miała racje. Mimo iż wybraniec był moim najlepszym przyjacielem, nie zachowywał się normalnie. Nie rozmawiał na tematy inne niż zbliżająca się wojna. Nie potrafił myśleć o niczym innym i przy okazji sam się zadręczał. Wyrzucał sobie krzywdy innych i mimo że nie miał z nimi nic wspólnego, to czuł się winny.
Dobrze wiedziałam co go tak zmieniło. Dokładnie 18 czerwca, zaledwie trzy miesiące temu podczas bitwy w Departamencie Tajemnic zginął Syriusz – ojciec chrzestny Harrego, który zginął z ręki Bellatriks Lestrange. Od tego momentu Harry nie był już taki sam. Po części go rozumiałam. Z całej rodziny na świecie został mu tylko Syriusz.
-Wiem, o co ci chodzi Ginny, ale musisz go zrozumieć. On ma naprawdę wiele na głowie – opowiedziałam spokojnym tonem, próbując nie urazić przyjaciółki.
Panna Weasley poderwała się z łóżka i skierowała do drzwi. Zanim wyszła rzuciła jeszcze przez ramię:
-Wszyscy każecie mi go zrozumieć a ja po prostu chce go odzyskać – po czym szybko wyszła mocno trzaskając drzwiami za sobą.

-Harry! Ron! Pospieszcie się! Wszyscy już wsiadają – mimo ogromnego gwaru jaki panował na peronie 9 i 3/4 wszyscy usłyszeliśmy krzyki Pani Weasley – No już! Raz, raz! - pokrzykiwała co chwilę.
Kiedy wszyscy zajęliśmy miejsca dopadła nas okropna cisza. Nikt nie biegał między przedziałami, nikt się nie śmiał a żaden uczeń nie wykręcił żadnego żartu. Ten rok miał być inny od wszystkich. Był przepełniony stresem i niezrealizowanymi planami. Oparłam głowę o szybę którą przetarłam z pary. Nie mogłam dostrzec nic na zewnątrz przez deszcz ktory padał nieustatnie od kilku godzin.

-Mówię wam, coś musi w tym być – uniesiony głos wybrańca ukazywał jego nerwy.
-Harry, powtarzam ci to setny raz. Draco Malfoy nie jest śmierciożercą.
-To co robił przy tamtym sklepie?
-Może robił zakupy szkolne? Musiał gdzieś kupić nową laskę – odezwał się Ron a wszyscy troje parsknęliśmy śmiechcem. Nie wyobrażałam sobie Malfoya jako śmierciożercy. Dla mnie był zwykłym tchórzem.
-Nie twierdzę że nie ma z nim jakichkolwiek połączeń ale Voldemort nie jest tak głupi by brać go na swojego sługę.
-Obyś miała rację Hermiono.
Resztę podróży spędziliśmy w milczeniu. Każdy z nas pogrążony był we własnych myślach. I chodź świetnie zdawałam sobie sprawdę że dopiero w Hogwarcie zacznie robić się cieżko to nie mogłam doczekać się by znaleźć się już z wszystkimi w wielkiej sali. Usłyszeć krzyk tiary i udać się do swojego dormitorium.
Z zamyśleń wyrwały mnie hałasy dobiegające z oddali.

-Pewnie ktoś kupił coś u Freda i Georga – rzuciłam, a hałasy przybierały na sile.
Nagle pociąg gwałtownie stanął a ja z dużą siłą wpadłam na siedzących naprzeciwko mnie przyjaciół. Szybko sięgnęłam po różdżkę i ruszyłam na korytarz za Harrym i Ronem. Wszędzie panował duży gwar a cały korytarz spowity był dymem, który przypominał mi mgłę. Zacisnęłam oczy, by móc cokolwiek dostrzec, ale nie przyniosło to zamierzonego efektu. Przeszliśmy do kolejnego wagonu a przed nami stał nie kto inny jak Dołohow.
-To śmierciożercy! - krzyknął Harry i wypuścił pierwszą serię zaklęć.
Stałam z tyłu za chłopakami i średnio widziałam co dzieje się z przodu, kiedy zza moich pleców dobiegł przeraźliwy pisk dochodzący z wagonu, z którego przyszliśmy.
Nie myśląc zbyt wiele szybko ruszyłam na pomoc. Przebiegłam z powrotem do poprzedniego wagonu a przed moimi oczami stał jakiś śmierciożerca. Z jego różdżki biło czerwone światło, którym torturował Parvati Patil. Kiedy mnie zobaczył, uśmiechnął się obrzydliwie.
-Ekspeliarmus! - krzyknęłam, lecz moje zaklęcie chybiło.
-Conjunctivitis! - ryknął śmierciożerca.
Nie ochroniłam się. Nie zdążyłam. Upadłam na kolana a moje oczy przesłonił mrok. Oślepił mnie. Zabrał jeden z najważniejszych zmysłów.
-Ekspeliarmus – powiedział a moja różdżka z impetem wyleciała z mojej dłoni. Usłyszałam, że zaczął iść w moją stronę. Coś chrupnęło pod jego stopą. Cholera, moja różdżka.
-Immobulus – powiedział i zabrał mi możliwość ruchu. Leżałam ślepa i sparaliżowana. Chyba nigdy w życiu nie byłam tak przestraszona.
-Zobacz Lucjuszu co udało mi się złapać – mój kat wypowiedział te słowa z nieukrywaną satysfakcją.
-A Potter? Gdzie Potter? - w głosie Malfoya słyszałam nerwy i strach.
-Ten ich cały zakon go zabrał.
-No cóż. Czarnego Pana będzie musiała zadowolić szlama. Sommus – powiedział spokojnie a ja z całych sił starałam się nie zasnąć, lecz z góry wiedziałam, że to przegrana walka.

środa, 8 listopada 2017

Rozdział 2

Obudziły mnie promienie słońca muskające mnie po twarzy. Z dużą niechęcią otworzyłam oczy i stwierdziłam, że jest jeszcze wcześnie. Odwróciłam się na drugi bok i chociaż na moment próbowałam jeszcze zasnąć.
Chwila – pomyślałam i podniosłam się do pozycji siedzącej, rozmasowując przy tym ramiona – przecież dziś jedziemy na pokątną.
Zakryłam twarz dłońmi i opadłam na poduszki. Musiałam spędzić w łóżku jeszcze kilka chwil, by całkowicie się rozbudzić.
Kiedy mój mózg pracował już normalnie wstałam, by się ubrać i zejść na wspólne śniadanie.
U każdego z nas stres objawia się inaczej: Harry jest wtedy bardzo nerwowy, Rona boli brzuch, a ja nie mogę nic przełknąć. Dzięki temu zyskałam trochę więcej czasu i mogłam zejść pod sam koniec wspólnej uczty.

Kiedy byłam już gotowa zeszłam na dół jako ostatnia. Ron jak zwykle kręcił się przy jedzeniu, a Harry stał z Remusem w samym koncie pokoju.
Pani Weasley w swoim uroczym fartuszku krzątała się po kuchni pośpieszając wszystkich. Spojrzała na mnie i szeroko się uśmiechnęła.
-Wyspałaś się skarbie? - próbowała przekrzyczeć panujący w domu harmider a ja w odpowiedzi pokiwałam jej twierdząco głową.
Jedną z niewielu kobiet, które podziwiałam była właśnie Molly Weasley. Kobietę, która była zawsze uśmiechnięta i sprawiała, że w domu panowała rodzinna atmosfera.
Podeszłam do Harrego, który stał już sam.
-O której lecimy? - zagadałam.
-Właśnie teraz -odpowiedział mijając mnie. Stanął na środku pokoju a wszyscy zebrani szybko utworzyli wokół niego koło – plan jest taki, teleportujemy się w parach przez sieć Fiuu do sklepu Freda i Georga. Na miejscu rozdzielamy się i idziemy w parach zdobyć przydzielone rzeczy. Ja idę z Ginny po szaty, bliźniaki razem zdobędą nowe pióra – przerwał by wziąć oddech – Ron z Hermioną pójdą po szaty a państwo Weasley z Remusem i Tonks będą zapewniali bezpieczeństwo. Wszystko jasne? - nikt z nas nie odpowiedział a jedynie pokiwaliśmy głowami.
Pierwsi teleportowali się Remus i Tonks a zaraz po nich Harry, który mocno ścisnął dłoń Ginny, która zajęła obok niego miejsce w kominku. Musiałam przyznać, że brakowało mi tej bliskości i dotyku drugiej osoby. Teraz przyszła kolej na mnie i Rona. Zajęliśmy miejsce w kominku nabierając w dłoń proszku Fiuu. Ron przybliżył się do mnie zmniejszając przy tym odległość między nami do zera.
Musiałam przyznać to otwarcie. Ron od początku wakacji wysyłał mi sygnały. Widziałam jak bardzo stara się mi przypodobać i zaimponować. I mimo bólu który rozdzierał mi serce nie mogłam tego odwzajemnić. Kochałam go podobnie jak Harrego i byłabym w stanie oddać za niego życie, lecz był tylko moim przyjacielem. Bałam się, że gdy odważy się na coś więcej a ja go odrzucę, stracę go. Nie mogłam na to pozwolić a tym bardziej nie mogłam zranić Rona. Podniosłam dłoń do góry i krzyknęłam:
-Na pokątną!

Świat zawirował, a mój pusty żołądek podszedł mi do gardła. Zacisnęłam powieki, a gdy otworzyłam je kilka sekund później, nie byłam już w Norze.
Pomieszczenie, w którym się znajdowałam, było całkowicie puste, a przede mną widziałam tylko powybijane szyby starej wystawki. Byłam prawie pewna, że znajduję się w jakimś opuszczonym sklepie.
Spanikowałam i złapałam za różdżkę.
-Cholera – przeklęłam pod nosem.
Nie sprecyzowałam się, do którego ze sklepów na pokątnej chce się dostać, więc teraz mogłam być wszędzie. Wyszłam z kominka i ruszyłam do starych, drewnianych drzwi, nad którymi widniał napis "Parin de flee". To opuszczony sklep z szatami. Złapałam za klamkę i mocno naparłam na drzwi, by te z piskiem się otworzyły.
Wyszłam na pustą ulicę, a z daleka ku mojemu szczęściu ujrzałam neon, który zdobił wejście do Magicznych dowcipów Weasleyów. Powolnym krokiem ruszyłam w tamtą stronę rozglądając się do okoła. Byłam w zniszczonej części ulicy pokątnej. Na niebie malowało się coraz więcej chmur a coraz mocniejszy wiatr sprawiał, że moje włosy całkowicie przykryły mi oczy. Zatrzymałam się przeklinając w duchu, że nie związałam ich w domu. Starałam się je jakoś ułożyć, a wtedy do mojego nosa doleciał przepiękny zapach. Czułam nutę grejpfruta, mięty i imbiru. Oczarowana zapachem zaczęłam wodzić wzrokiem za jego źródłem i na swoje nieszczęście je znalazłam. Pod kolejnym sklepem, który nie wyglądał jak zniszczony stał sam Draco Malfoy. Popatrzyłam w górę a nad wejściem widniał napis Borgin & Burkes. Chłopak stał z opuszczoną głową splatając ze sobą ręce. Musiał wyczuć moją obecność, ponieważ uniósł głowę i spojrzał mi prosto w oczy. Jego tlenione włosy były idealnie zaczesane a blada cera ukazywała ogromne sińce pod jego oczami. Mroził mnie swoim spojrzeniem. Opuściłam wzrok i ruszyłam powolnym krokiem czekając na falę obelg i wyzwisk. Zacisnęłam pięści, by w razie czego nie rzucić się na niego, ale nie usłyszałam nic. Kompletnie nic.
Malfoy zawsze budził we mnie skraje emocje. Był dupkiem i szczerze go nienawidziłam, lecz gdy tylko miałam okazje usłyszeć na żywo jego ojca i mogłam domyślić się skąd to wyniósł i po części nie mogłam go winić. Spojrzałam na niego jeszcze raz. Nie podobał mi się, ale było w nim coś intrygującego. Może to jego postawa, zawsze wyprostowany z dumnie uniesioną brodą. Może to jego twarz, która swoim wyrazem nigdy nic nie zdradzała. Znów spojrzał mi prosto w oczy. Musiał wyczuć, że go obserwuję. Nawet z takiej odległości widziałam jego sińce pod oczami.
W oddali ujrzałam Rona z Harrym i Ginny którzy mocno gestykulowali w moim kierunku, a kiedy przeniosłam wzrok na Malfoya ujrzałam tylko pustkę i zatrzaskujące się drzwi.

-Tak Harry jestem pewna. Wszedł do Borgina & Burkesa – cała nasza trójka siedziała w salonie. Po solidnej reprymendzie od Harrego mogłam wreszcie dojść do słowa.
-A co to w ogóle jest? - Ron jak zwykle zadawał masę pytań.
-Czarnomagiczny sklep.
-Hermiono zastanów się, przecież to musi być prawda – Wybraniec był zdenerwowany.
-Możecie wytłumaczyć mi, o co chodzi?
-Harry ubzdurał sobie, że Malfoy jest śmierciożercą.
-Co? Harry daj spokój. Malfoy jest tchórzem. Nie zostałby śmierciożercą – głos Rona próbował uspokoić przyjaciela.
-Co w takim razie robił w tamtym sklepie?
-Malfoy to dziwny typ i tam pasuje – ucięłam rozmowę i wyszłam z salonu.
Byłam zmęczona i marzyłam tylko o odrobinie snu. Szybko przebrałam się w piżamę i zagrzebałam pod kołdrą, a sen przyszedł zaskakująco szybko. 

poniedziałek, 6 listopada 2017

Rozdział 1

Delikatne promienie zachodzącego słońca muskały moją twarz, a ciepły powiew letniego wiatru lekko mnie otulił. Na zaparowanej od oddechu szybie zaczęłam wykreślać palcami różne wzory, przez które jeszcze mocniej przebijało światło. Odgarnęłam włosy, które jak zwykle zasłaniały mi oczy i ostatni raz spojrzałam przez okno. Słońce już prawie zaszło, a niebo przybrało lekko pomarańczowy kolor, dodając temu miejscu jeszcze więcej magii.
Zdecydowanie będę tęsknić za tym miejscem.
Cały drugi miesiąc wakacji spędziłam w Norze, chociaż tym razem przygotowania do roku szkolnego odstawiłam na boczny tor. Przez cały miesiąc, dzień w dzień próbowaliśmy wpaść na jakikolwiek trop prowadzący do Voldemorta który dosłownie rozpłynął się w powietrzu.
Chciałam dziś wcześniej zasnąć, ale wiedziałam, że to niemożliwe. Sen przed powrotem do Hogwartu przychodził mi niezwykle trudno.
Nauka była dla mnie czymś ważnym. Była jedną z niewielu rzeczy, których nie pozwoliłam sobie odebrać. Uwielbiałam zapach pergaminu, a domywanie z rąk atramentu nie stanowiło dla mnie problemu.
Nieskromnie mówiąc z całej naszej trójki, to ja byłam najbystrzejsza. Nie chce, by ktoś zrozumiał mnie źle, nie uważam, że Harry czy Ron w jakikolwiek sposób ode mnie odstają. Ja na przykład nigdy nie dorównam Ronowi, jeżeli chodzi o latanie na miotle ani Harremu z jego przenikliwością. Uzupełnialiśmy się i to nie tylko pod względem talentów. Byliśmy idealnie zgrani charakterami.
Oczywiste jest, że nie zawsze wszystko jest idealne, ale czy musi takie być?
Zeszłam z parapetu i powoli podeszłam do lustra.
Mimo upływu lat wydaje mi się, że to ja najmniej się zmieniłam. Moje długie i gęste włosy były nadal pokręcone, a brązowe oczy cały czas wyglądały jak u małej dziewczynki. Nie jestem pięknością i świetnie o tym wiem. Możecie mi wierzyć lub nie ale nigdy szczególnie mi na tym nie zależało. Oczywiste było, że jaki kobieta nie chciałam być zaniedbana, ale ani makijaż, ani ubrania nie grały w moim życiu ważnej roli. Przeciwnie książki. Książki stanowiły dla mnie pewnego rodzaju mur, za którym było mi najlepiej. Nie potrzebowałam uwagi i poklasku, wzbraniałam się od tego. Nie chciałam być Hermioną Granger, przyjaciółką Harrego Pottera, bo przeważnie tylko z tego znali mnie ludzie.
Z zamyśleń wyrwało mnie pukanie do drzwi.
- Proszę – starałam się odkrzyknąć, lecz głos dziwnie uwiązł mi w gardle. Do mojego pokoju wszedł jeden z moich najlepszych przyjaciół z miną, która nie wskazywała na nic dobrego – coś się stało Harry?
Wiem, że nie powinnam się niepokoić, bo z tą miną chodził od początku wakacji, jednak ja nadal nie mogłam do niej przywyknąć.
-Musimy udać się na pokątną Hermiono.
-Ahh tak – mruknęłam. W tym miejscu czas nie grał dużej roli i wszystko toczyło się swoim tempem – dasz wiarę, że całkowicie wypadło mi to z głowy? - uśmiechnęłam się i prawie pisnęłam, kiedy Harry odpowiedział mi tym samym. Tak dawno nie widziałam jego uśmiechu i mimo że trwał tylko kilka sekund, poczułam w swoim ciele ciepło. Nie chcę, by brzmiało to zbyt dziwnie, ale Harry był jedną z najważniejszych osób w moim życiu. Nie tylko dlatego, że od zawsze trzymaliśmy się razem. Bardziej chodzi o to, że te wszystkie złe rzeczy przytrafiały się akurat nam, a my świetnie sobie z nimi radziliśmy.
Na swój sposób go kochałam. Nie jako mężczyznę a jako człowieka. Osobę, która byłaby w stanie oddać życie za swoich przyjaciół.
-Myślę, że najlepiej będzie, jeżeli udamy się tam jutro – odrzekł Harry monotonnym głosem.
-A kto leci? - zapytałam.
-My troje, Fred i George z Ginny a dla ochrony państwo Weasley i Remus z Tonks.
-Mam nadzieję, że tym razem obejdzie się bez rewelacji – odparłam. Naprawdę miałam już dość walk i ucieczek.
-Uwierz, że ja też Hermiono – po tych słowach obdarował mnie jeszcze raz tym swoim smutnym i przenikliwym spojrzeniem, a potem odwrócił się na pięcie i wyszedł.
Gdy drzwi za Harrym zatrzasnęły się z lekkim piskiem, podeszłam do komody.
Zabrałam z niej co potrzeba i udałam się do łazienki.
Było wiele powodów, dlaczego kochałam Norę. Zawsze wszyscy tu byli i przez to czułam się bezpiecznie. Jakby powrót Voldemorta w ogóle nie miał miejsca i wszystko układało się tak, jak powinno.
Kolejnym z powodów który dla niektórych może wydawać się błachy był zapach. To miejsce miało swój specyficzny zapach, który był mieszanką wielu przypraw który kojarzyłam ze swojego dzieciństwa, a raczej z domu babci, u której spędzałam kiedyś prawie każde wakacje.
Szybko wślizgnęłam się do łazienki i zsunęłam na ziemie ubranie. Puściłam strumień gorącej wody i weszłam pod niego. Czułam wtedy jak chociaż na chwilę wszystko ze mnie spływa. Jakby woda obmywała mnie ze wszystkich zmartwień i trosk a jedyne, co wtedy miałam w głowie to jej szum. Może wydaję się to dziwne, ale to właśnie woda najbardziej pomagała mi w oczyszczeniu i nie chodzi mi tu o to fizyczne, a raczej psychiczne. Dawał mi niesamowite ukojenie, a tęsknota za nierealnym odchodziła.
Właśnie. Tęsknota. Męczyła mnie już od dawna, chodź sama dobrze nie wiedziałam, za czym tak naprawdę tęsknie. Wszystkich najbliższych miałam wokół siebie a spoza tej grupy z nikim innym, oprócz rodziny nie czułam się w żaden sposób związana. Tak, nie miałam partnera ani innych przyjaciół. Moje życie, jak i życie wielu innych ludzi toczyło się wokół Harry’ego Pottera.
Nie wiedziałam ile czasu zeszło mi na rozmyślenia. Zawsze podczas kąpieli zatracałam się w niej całkowicie.
Wyszłam spod prysznica i stanęłam bosymi stopami na zimnych płytkach wprost przed lustrem. Byłam chuda i brakowało mi kobiecych kształtów. Moje mokre włosy chociaż raz spokojnie opływały moje ramiona i wystające obojczyki. Niezauważona wróciłam do pokoju. Jedną moich małych tajemnic jest to, że niesamowicie przeraża mnie ciemność, dlatego zawsze przed snem zapalam jedną małą świeczkę.Nie bałam się rzeczy realnych, lecz tego, co kryło się w mroku. Weszłam pod kołdrę, którą szczelnie się otuliłam i mimo tego, że głowę miałam pełną myśli powoli udało mi się zasnąć.


Potter nerwowo chodził po swoim pokoju, a jego rudy przyjaciel próbował dojść do słowa.

-Harry uspokój się, na pewno nam się uda – wreszcie udało mu się wykrztusić to jedno zdanie. Spojrzał na wybrańca. Chłopak był wykończony. Psychicznie i fizycznie. Był blady a jego zapuszczone, długie włosy opadały na twarz. Cienie pod oczami idealnie oddawały jego zmęczenie popękane usta stres, ponieważ chłopak w nerwowych sytuacjach lubił je przygryzać.
-Ja... - urwał by wziąć wdech – ja po prostu nie chce mieć już nikogo na sumieniu Ron.
-I nie będziesz miał, to krótka wyprawa. Wszystko jest zaplanowane. Harry, tu nie ma co pójść nie tak.
-Obyś miał racje.
-I mam, przecież świetnie wiesz, że damy rade – głos Rona był pokrzepiający, lecz mimo to chłopak nie mógł się uspokoić.
-Idź już, muszę się przespać – wskazał na drzwi, a Ron z niezadowoloną miną wyszedł.
Harry usiadł na łóżku i podciągnął nogi pod brodę. Martwił się i czuł za każdego odpowiedzialnym. Przecież to on jest tym sławnym wybrańcem. Osobą, która musi pokonać Voldemorta. Chłopak wzdrygnął się na samą myśl o nim.
Tak wiele osób na niego liczyło, a on musiał przyznać przed sobą, że bardzo się boi.
Pukanie do drzwi rozległo się w pokoju.
-Ron, mówiłem ci, że chce spać.
Drzwi z głośnym piskiem uchyliły się a do jego pokoju zajrzał nie kto inny jak sama Ginny Weasley.
-To nie Ron – uśmiechnęła się nieśmiało.
-Zdążyłem zauważyć – odburknął Potter i wstał z łóżka – czego chcesz Ginny?
-Martwię się o Ciebie Harry – położyła mu dłoń na policzku, a chłopak szybko spuścił wzrok.
-To ja powinienem się martwić o ciebie.
-Chodzi ci o jutrzejszy dzień? Kto jeszcze ma cię przekonać, że wszystko się uda?
-Chciałbym mieć wasz rodzinny optymizm – uśmiechnął się słabo, podnosząc wzrok.
-Proszę cię, chociaż spróbuj zasnąć. Niewyspany na nic się nam nie przydasz – delikatnie pocałowała go w czoło i bez słowa opuściła pokój. Po raz kolejny został sam na sam ze swoimi myślami i podobnie jak Hermiona wiedział, że sen nie nadejdzie dziś łatwo.
Graphics and CSS by Ronnie | Credits: Breatherain - textures; Lunedolly - PSD coloring | More on Dotyk Magii